Jak obiecałem w poprzednim felietonie – wracam jeszcze do Zjazdu Sprawozdawczo-Wyborczego Lubuskiego Związku Piłki Nożnej. Od tego spotkania minęły dwa tygodnie, więc pewne sprawy można już rozpatrywać na chłodno, emocje bowiem minęły, a przynajmniej powinny.
Obiecałem też, że wrócę do liczby spotkań Prezesa z klubami. Co niniejszym czynię. Przypomnę – w czasie ubiegłej kadencji Prezes (jak osobiście poinformował) odbył tych spotkań łącznie 604, w tym 504 rejestrowane. Na temat rodzajów (rejestrowane, nie rejestrowane) już wyraziłem swój pogląd. Teraz zajmę się… rachunkiem prawdopodobieństwa, czyli – czy to było możliwe. Będzie trochę matematyki, ale inaczej się nie da.
Cztery lata – tyle trwała kadencja – to jest 1461 dni. Jeżeli przyjmiemy te dwie cyfry (1461 i 604) za prawdziwe, to znaczy że Prezes – po pierwsze – podczas całej kadencji co najmniej dwukrotnie był w tym samym klubie (statystycznie), i – po drugie – odbywał spotkania co 2,4 dnia. No ale chyba w święta się nie spotykał, w okresie panowania Covid-19 też nie. A urlopy? Nie sadzę, że Prezes nie był w ciągu tych czterech lat na urlopie. Licząc „na okrągło” trzeba lekko ponad 200 dni odliczyć. Czyli pozostaje około 1200. Jak to podzielimy przez owe 604, to wychodzi, że co drugi dzień Prezes kogoś odwiedzał. Czy to jest możliwe? Śmiem wątpić. Tym bardziej, że – śledząc strony internetowe LZPN – w lipcu 2020 odbył 1 (jedno) takie spotkanie.
I, aby nie było jednak za dużo tych cyferek, przejdę szybko do końcówki ubiegłego roku: październik – 3 spotkania; wrzesień – 6; sierpień – 9; lipiec -5. W ciągu całego sezonu 2019/2020 było tego niewiele ponad 40. Na pozostałe trzy sezony wychodzi powiedzmy – 550 spotkań. W ciągu około 900 dni !!! Możliwe??? NIE !!! Nawet jeżeli założyć, że Prezes odbywał dwa dziennie. I żeby było śmieszniej, te wizyty miały miejsce w około 60% w czasie meczy. Czy wtedy rozmawia się o problemach nurtujących kluby? To jest pytanie z gatunku retorycznych.
Zatem Panie Prezesie – ta pańska informacja o takiej ilości spotkań brzmiała naprawdę pięknie. Ale czy była prawdziwa? Czy chciał Pan zaimponować gawiedzi? A życia prywatnego Pan nie miał w tym czasie? A pańska firma z osiemdziesięcioma pracownikami, to było takie funkcjonujące samo perpetuum mobile?
Ja osobiście mam duże wątpliwości dotyczące pańskiej prawdomówności (w tym aspekcie). Tym bardziej, że w trakcie kampanii też brałem udział w spotkaniach z klubami. I jaki był podstawowy problem poruszany przez ludzi z „dołów”? BRAK kontaktów! Z 32. klubów, które odwiedziłem, w 24. szczególnie podkreślono ten problem. To jak to jest Panie Prezesie? Co drugi dzień był Pan w jakimś klubie? Według mnie – totalna bzdura. Chyba, że dysponuje Pan jakimś innym (rozciągniętym) kalendarzem. Ale ostatecznie pozostawiam to do oceny czytelników.
W trakcie Zjazdu zwróciłem uwagę na kilka jeszcze tematów poruszonych przez Prezesa. Kilka tematów, w których negował sam siebie. Na przykład: my jesteśmy piłką amatorską, kluby klasy B i A żyją radością piłki, by za chwilę wspomnieć o budowie stadionu piłkarskiego w Zielonej Górze. No i dlaczego w Zielonej Górze, a nie na przykład w Gorzowie, Świebodzinie? Na 12 tysięcy kibiców! Kocham piłkę nożną, ale pytam – po co, skoro żyjemy piłką amatorską, a na ostatnim meczu Lechii było około 300 osób? Marnotrawstwo! Są naprawdę pilniejsze społeczne potrzeby.
Ale najbardziej ubawił mnie stwierdzeniem – organizujemy około 7000 meczy w sezonie. Nie, nie cyfra mnie rozśmieszyła. Przypomniał mi się stary dowcip, jak to na takie śląskie osiedle „familoków” w latach 50-tych zajeżdża wóz konny z węglem. Wóz staje, a woźnica donośnym głosem oznajmia: wyngiel przywiozłem, wyngiel przywiozłem! Na to odwraca się koń i z wyrzutem do woźnicy – ty przywiozłeś, nie !?!?!?
Fajnie, że tyle meczy odbywa się w sezonie na boiskach Ziemi Lubuskiej. Ale Panie Prezesie, proszę sobie nie uzurpować prawa do wszystkiego. To może ładnie brzmi, ale zamydla obraz. Owszem, Wydział Gier musi przygotować terminarze, biuro je rozesłać, sędziowie obsadzić zawody. Do tego dochodzą weryfikacje, uprawnienia itp. Ale organizacją meczy zajmują się kluby! Proszę o tym pamiętać. To one zorganizowały te 7000 meczy. Nie LZPN.
W tytule jest określenie „farsa”. Wyjaśnię dlaczego użyłem takiego zwrotu. Otóż farsa według Wikipedii, to nic innego, jak odmiana komedii, w której łatwowierni bohaterowie zostają wciągnięci w serię coraz bardziej nieprawdopodobnych, niewygodnych lub kompromitujących wydarzeń.
Zaczęło się od wyboru Komisji obsługujących Zjazd. Po raz pierwszy w życiu ( a trochę już żyję) uczestniczyłem w zebraniu, gdzie ustępujące władze zaproponowały do poszczególnych komisji komplet kandydatów. Ma się rozumieć - „swoich” kandydatów. Nawet za czasów jedynie słusznych tego nie doświadczyłem. Zawsze był jakiś margines na dodanie osób z sali. Tym razem nawet tego marginesu nie było. Owszem, można było dodać kogoś z delegatów. I tak było w przypadku każdej komisji. Tyle, że ani jedna kandydatura podana z sali nie przeszła. Dziwne!? Dla mnie nie! Skoro mecze można ustawić, dlaczego nie inne sprawy. To było po prostu niesmaczne.
Tak, jak kompromitujące było zachowanie pana Michała S. ze Starego Kurowa, który w trakcie wystąpienia kandydata na Prezesa (M. Hakmana - żeby nie było niedomówień) w pewnym momencie usiłował przerwać to wystąpienie bijąc głośno brawa i dodając przy tym słowa: „dobra, starczy już”.
Ale jak bym go zapytał, o czym mówi Pan Marcin Hakman, to jestem w stanie położyć wszystko, co mam przeciwko „czapce śliwek”, że zrobił by popularną „koparę”. No cóż, chłopina wyszedł przed szereg, za bardzo wczuł się w rolę. I ten człowiek zasiadał w jednej z Komisji. Kompromitacja, chamstwo, czy tępota? Też, ale trudno było oprzeć się kolejny raz wrażeniu, że biorę udział właśnie w farsie.
Bardzo podobna sytuacja miała miejsce w przypadku wystąpienia przedstawiciela Bytomia Odrzańskiego oraz Piasta Karnin. Też usiłowano przedwcześnie zamknąć im usta. Na szczęście zdołali dokończyć przekazywanie swoich uwag i wniosków.
Właśnie - a propos wniosków i uchwał. Nie będę relacjonował całego Zjazdu. To by było nadużycie. Zresztą wyniki są znane, a ja nie chcę już młócić spraw personalnych. Zatrzymam się tylko nad pracą komisji Wniosków i Uchwał. Bo to przecież swoisty drogowskaz LZPN na najbliższe lata.
Niestety ten „płód”, nie zawiera istotnych, by nie powiedzieć – żadnych kierunków działania.
W skrócie - komisja się nie napracowała. Ale czy mogła, czy Zjazd dał jej takie możliwości?
Konkluzja z tego wydarzenia dla mnie jest jasna: impreza z bardzo dobrze przygotowanym przez ustępujące władze scenariuszem. Wszystko, co było na rękę tym władzom, spotkało się
z aprobatą większości delegatów; wszystko co naruszało ten scenariusz - „nie przeszło”. Jak za dawnych, dobrych i słusznych lat.
Dziwne, prawda?
Michel Cabeil