Naszły mnie takie refleksje po przeczytaniu informacji, i tu zacytuje: „Amerykańska armia poinformowała, że wysunięte dowództwo V Korpusu zostanie zlokalizowane w Poznaniu. Utworzenie wysuniętego dowództwa V Korpusu wpisuje się w realizację umowy o rozszerzeniu polsko-amerykańskiej współpracy obronnej, podpisanej w sierpniu 2020 roku”.
Dwa pytania aż pchają mi się pod pióro. Z tym piórem, to taka metafora, teraz są klawisze. Nie kojarzyć z więziennictwem. Ale do rzeczy. Po pierwsze zastanawiam się, kiedy przeczytam, że na przykład w ramach tej umowy (o współpracy obronnej oczywiście) Polska otworzy powiedzmy sklepy z używaną bronią w Forcie Fox w stanie Kentucky. Z grzeczności informując Amerykanów, że podjęliśmy taką decyzję i prosimy o przygotowanie odpowiedniej infrastruktury. Po drugie zaintrygowało mnie to „wysunięte dowództwo”. I przychodzą mi na myśl te wojny sprzed wieków, kiedy to na czele swojego wojska stał jego dowódca. Był po prostu z przodu, czyli „wysunięty”. Czyżby powrót do korzeni? Przede wszystkim jednak jestem zdziwiony, że padło na Poznań, a nie na Puszczę Białowieską albo Bieszczady. Tam dopiero można się zaczaić. A i zdecydowanie bliżej. Może Amerykanie niezbyt dobrze znają topografie naszego kraju. Może by tak dyskretnie zasugerować?
Ale nie daje mi spokoju pytanie – po co Amerykanie chcą się bronić na naszej ziemi? Nie wierzę, że są aż tak dalekowzroczni. A jeżeli tak, to powinni jeszcze postawić – tak na wszelki wypadek – zasieki na przykład w Danii, może na terenie Niemiec. No i zaminować, najlepiej bombami głębinowymi cały Atlantyk. Ale tu Jankesi mogą się przeliczyć, bo wróg może zaatakować przez Cieśninę Beringa. To tylko 85 kilometrów. Aha, jest jeszcze Kanada. Też trzeba by tam ustawić jakieś wysunięte dowództwo, a Alaskę chwilowo spisać na straty.
To tyle o naszych gościach zza oceanu. Teraz przejdę do meritum, czyli do tytułu. Po co nam armia?
I zakładam – w myśl zasady: umiesz liczyć, licz na siebie -że nie mamy żadnych sojuszników. Wiem ile wynosi na przestrzeni ostatnich lat budżet naszego wojska. Są to kwoty jedenastocyfrowe z czwórką z przodu, a lada moment nawet z piątką. Dlaczego takie? Bo, według naszych przywódców, trzeba być na czasie i mieć się na baczności. Co by nikt nas nie zaskoczył czołgami, a my na nich … na rowerach bojowych. Choć ścieżek rowerowych ci u nas coraz więcej i łatwiej byłoby dojechać.
Zastanawiam się mimo wszystko, po co te całe zbrojenia, a co za tym idzie – horrendalne wydatki –
w dobie przyciskaczy guzików. Czyli osób, które decydują, czy nacisnąć jakiś mały guziczek i zrównać
z powierzchnią ziemi jakiś obszar na naszym globie, czy na razie tylko ostrzec zarządzającego tym obszarem (czytaj – rząd jakiegoś państwa). Bo co do tego, że taka opcja istnieje już chyba nikt nie ma wątpliwości. Zatem po co wydawać pieniądze na klocki do zabawy, skoro niektórzy posiadają odkurzacze powodujące w oka mgnieniu zmiecenie tychże klocków. Przecież i tak ich nie postraszymy. Co najwyżej możemy spowodować ironiczny uśmieszek na ich ustach. I proszę mi nie wspominać Dawida i Goliata. To było tak dawno… Poza tym oni nie dysponowali taką bronią… A przede wszystkim, czy to była prawda, czy tylko opowieść służąca pewnym ideologiom?
Jestem więc przeciw zbrojeniom, bo one niczemu w naszym przypadku nie służą. Jesteśmy za mali!
Czy nie lepiej przeznaczyć te rocznie wydawane dziesiątki miliardów na bardziej szczytne cele? Nie będę wyliczał na co je ewentualnie wydać, bo nie jestem ani posłem, ani senatorem. Nie płacą mi za to. Ale za odpowiednią gratyfikację mogę podpowiedzieć. Ba – nawet przygotować odpowiednie materiały, wyliczenia…
Jeżeli jednak ktoś będzie się upierał, że państwo musi w jakiś sposób chronić swoich obywateli, to mam dwie opcje. Jedną z nich jest sposób szwajcarski. Nie, nie chodzi mi o dziury w serach. Chodzi o sposób obrony granic. Generalnie więc jest to wojsko defensywne i z natury rzeczy dobre, bo w planach nie ma agresji. Armia jako taka liczy około 4000 żołnierzy zawodowych ( nie porównywać do naszej 104-tysiecznej), ale co roku 4-5 miesięczną służbę odbywa każdy Szwajcar w wieku 18-34 lat (ponad 20 tysięcy obywateli rocznie). To pozwala w bardzo krótkim czasie na zmobilizowanie ponad trzystutysięcznej armii. Szwajcaria posiada broń pancerną, lotnictwo i — co może budzić zdziwienie – marynarkę wojenną. Dla ciekawych – są to kutry i łodzie patrolowe poruszające się po wodach szwajcarskich jezior. W czasie szkolenia każdy Szwajcar broń trzyma w domu. A propos – przypomniał mi się żołnierski dowcip: kiedy żołnierz może spać z bronią? Odpowiedź – kiedy Bronia skończy 18 lat! Dowcip nie dotyczy Helwetów. Z dwóch powodów: u nich imię Bronia chyba nie funkcjonuje, a ponadto – jak wspomniałem – broń trzymają w domu, zatem mogą z nią spać. Fajny ten system szwajcarski, ale czy do zastosowania w Polsce? Mam wątpliwości. Nie chcę bowiem nawet wyobrazić sobie ile porachunków regulowano by przy pomocy służbowych karabinków, pistoletów, czy granatów.
Jest jednak druga opcja, myślę że jeszcze mniej kosztowna i na pewno mniej ryzykowna. No i nie było by przekrętów przy zakupie na przykład śmigłowców, czy innych rodzajów wyposażenia armii. Co mam na myśli? Otóż lubię oglądać filmy, takie rozrywkowe z gatunku „zabili go i uciekł”. To są filmy „wypoczynkowe”, nie trzeba za wiele podczas ich projekcji myśleć. Patrzeć i zagryzać pop-cornem, albo czym innym. Taki relaks.
Jak byłem mały, chodziłem na radzieckie produkcje z bohaterami Związku Radzieckiego. Do dzisiaj pamiętam film o tytule: „Aleksander Matrosow”. Oddział żołnierzy spod znaku czerwonej gwiazdy nijak nie mógł zdobyć pewnego wzgórza. Źli żołnierze niemieccy siedzieli w betonowym bunkrze i napieprzali przez małe okienko z karabinów maszynowych. Nie wiem już jak, ale ów Aleksander podczołgał się pod zionące ogniem okienko i swoim ciałem je zasłonił. Efektu można się domyślać, a Matrosow został bohaterem narodowym.
Dzisiaj jesteśmy wręcz zasypywani przez filmy z bohaterami, jeszcze nie narodowymi, z innych państw. Są w stanie w pojedynkę, no może nieraz w małej grupie, pokonać niemal całe armie. Chyba z tymi armiami to trochę przesadziłem, ale niech tam. Zastanawiam się jaką kasę trzeba byłoby wysupłać, aby przez na przykład rok płacić takiemu gigantowi. Milion dolarów? Pięć milionów? Podpisałbym kontrakt z kilkunastoma takimi herosami. Może kilkuletni, odnawialny? Być może byłoby taniej. Kogo mam na myśli? Podpowiadam naszym decydentom: (kolejność przypadkowa) Steven Seagal, Bruce Willis, Jean-Claude Van Damme, Chuck Norris, Denzel Washington, Jackie Chan, Sylvester Stallone, Arnold Schwarzenegger, Jean Reno, Vin Diesel, Clint Eastwood, Charles Bronson, Dolph Lundgren, Mickey Rourke, Mel Gibson. Szkoda, że odeszli już John Wayne, czy Bruce Lee. Ale może warto by wykorzystać kogoś z rodzimych? Może Bogusław Linda? Można by na ich bazie stworzyć kilkanaście grup, porozstawiać wzdłuż granic, uzupełnić wyszkolonymi na ich wzór naszymi żołnierzami. Daliby radę! Wierzę w to. Proszę przeliczyć – 15 ludzi razy 5 milionów, to jest dopiero 75 milionów dolarów rocznie. Do tego odpowiednie pieniądze dla uzupełnienia tej gwardii naszymi, trochę nowoczesnej broni. Ja myślę, że to wszystko w wielkich porywach zamknęłoby się w kwocie – no powiedzmy – 200-300 milionów dolarów, czyli około 1 miliarda złotych. Rocznie!
Proszę zauważyć – 1 miliard przeciwko kilkudziesięciom (dokładniej 44,7 za rok 2019, a za 2020 – 49,8). Ponad czterdzieści miliardów złotych do przodu. Można by emerytom i rencistom (wojskowym też), 500+ można by podnieść do 1000+, można by zbudować domy spokojnej starości – do wyboru albo w Zakopcu, albo obok Grandu w Sopocie, można dofinansować szkolnictwo, służbę zdrowia, może trochę dać sportowcom. Można by naprawdę wiele. I tak co roku. Po kilku latach bylibyśmy potęgą gospodarczą. A tak nie jesteśmy ani potęgą gospodarczą, ani militarną.
Daję to pod rozwagę niektórym. Ot tak, po prostu. Gratisowo.
Michel Cabeil